piątek, 15 marca 2013

Rutyna.

     Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Równe pół roku temu poznałam Samanthę. Szczerze, był to chyba najlepszy dzień w moim życiu. Tamtego dnia próbowałam dojść, jak zaczęłam palić szlugi. Teraz próbuję rozgryźć dlaczego wzięłam drugi raz. A potem jeszcze raz i jeszcze raz.
     Tamten dzień był jednocześnie początkiem i końcem. Końcem mojego dawnego życia była również wyprowadzka od rodziców. Dwa miesiące temu doszła do mnie wiadomość, że mój ojciec zmarł. Nie wiem dlaczego, nie znam dokładnej daty ani powodu. Najnormalniej w świecie mnie to nie interesowało. Gdy wyobrażałam go sobie w myślach, nie widziałam mojego ukochanego tatusia sprzed kilku lat. Widziałam ojca tyrana i męża boksera, który wciąż okładał matkę. To w niej przez te dwa lata znajdowałam oparcie. To dzięki niej nie stoczyłam się wcześniej. Według nauczycieli, matki i reszty świata, właśnie to zrobiłam. Stoczyłam się. Dlaczego ludzie nie oceniają morderców, jako dno, tylko normalnych, porządnych obywateli? To, że wyprowadziłam się w wieku osiemnastu lat, a na życie zarabiam sprzedając narkotyki i pracując wieczorami w obskurnym barze, od razu zalicza mnie do tych najgorszych? Do tych, dla których nie ma miejsca na świecie? Których najlepiej zamknąć w pudle i nie otwierać dopóki nie będą czyści? Od czterech miesięcy nie było dnia, żebym nie była naćpana.
- Brown! Jakbyś zapomniała, ciągle jesteś w szkole. - głos nauczyciela rozbrzmiał mi nad uchem. - Myślę, że znalazłem dla Ciebie idealne zajęcie, Charlotte. To jest Christopher Warren, nasz nowy uczeń. Kilka dni temu przeprowadził się do Nowego Jorku. Kto jak kto, ale Ty dobrze wiesz, jak to jest przenieść się do innego świata, racja Brown?
Kilka dziewczyn w klasie zachichotało na tę uwagę na mój temat. Prychnęłam głośno, lecz postanowiłam przyjrzeć się chłopakowi. Siedział w kącie klasy, po mojej przeciwnej stronie. Wpatrywał się w okno, wyraźnie niezainteresowany monologiem nauczyciela. W głowie lekko mi zaszumiało, gdy usłyszałam szkolny dzwonek.
- Wcale nie musisz tego robić. - rozejrzałam się wokół.
I wtedy go ujrzałam. Zatrzymałam się raptownie, jednocześnie tamując ruch na szkolnym korytarzu, na co parę osób zareagowało głośnymi przekleństwami. Jego brązowe oczy były tak głębokie, że aż widziałam w nich swoje odbicie. Brązowe, gęste włosy lekko zawijały się na końcówkach, mimo, że były ścięte bardzo krótko. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
- Wszystko w porządku? - na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Kiwnęłam głową i ruszyłam przed siebie. Nie dochodziło do mnie, co się stało w tym momencie. Od dwóch lat nie miałam żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym, czyt. ludźmi ze szkoły. Jedyne nasze "miłe" konwersacje to ich próby okiełznania buntowniczki i moje chamskie odzywki w tamtym kierunku. Przez całe życie nie zdarzyła się jeszcze taka sytuacja, aby osoba tak wyszczekana jak ja, zawsze mająca coś do powiedzenia w danym temacie, nie umiała wydusić z siebie słowa. W dodatku tym powodem był jakiś tam bogaty dupek. Skąd ta ocena? Kto jak kto, ale osoba, która była bogata przez większość życia rozpozna personę tego pokroju. Na stopach oryginalne trampki Converse, koszula z najnowszej kolekcji Dolce, markowe spodnie i perfekcyjnie dobrane dodatki. Nie był to styl należący do ulicznika. Z resztą, sama obecność w tej szkole, stawiała go wysoko w hierarchii społecznej. W takim razie, dlaczego nauczyciel nie powierzył tego zadania jakiejś nadzianej laluni, pokroju Tracy Goodwill. Ze swoim wyglądem i odpowiednim poziomem intelektualnym stanowiliby idealnie dobraną parę.
- Chociaż nie. - chłopak wypowiedział tym razem stanowcze zdanie- Chcę abyś pomogła mi się tu zaklimatyzować.
- W takim razie źle trafiłeś. Szukaj dalej.
- Już znalazłem. Wręcz wymagam od Ciebie, żebyś wypełniła powierzone Ci zadanie!
- Dobra, już nie krzycz tak.
Na mojej twarzy pojawił się grymas, powszechnie zwany uśmiechem. Nie, to nie możliwe. Nie będę szczerzyć się przed jakimś bogatym dupkiem. Swoją drogą podoba mi się te określenie.
- Jak Ty się w ogóle nazywasz?- spytałam obojętnym tonem, przywracając twarzy jej naturalną mimikę.
- Chris Warren. Ty jesteś Charlie, tak?
- Dla Ciebie Charlotte.
- Nie lubisz zdrobnień?
- Na nazywanie mnie w ten sposób musisz zasłużyć.
- Samo poznanie mnie to zaszczyt, więc nie podskakuj, maleńka.
Po prostu wmurowało mnie w podłogę. Jak ktoś może być wredny dla mnie?
- Nie mów do mnie maleńka. - wręcz wysyczałam mu do ucha i odeszłam.
Gdy w końcu dotarłam do swojej szafki i wyjęłam z niej potrzebne podręczniki, w kieszeni poczułam wibracje telefonu. Przez głowę przeszła mi myśl, że nie warto nawet wyjmować sprzętu, gdyż to pewnie jakieś durne reklamy, wysyłane automatycznie przez sieć. Jednak to nie reklamy,  a Samantha. "Mam dla nas fuchę. Kupa kasy do zgarnięcia. Bądź o 16 w "Ruby"." Nienawidziłam tej jej wrodzonej tajemniczości. Zamiast napisać w wiadomości wszystkie szczegóły, ona woli wprowadzić mnie w stan zniecierpliwienia i ciekawości. "Ruby" to pub na Brooklyn'ie, w którym pracuję wieczorami. Jest on tak obskurny, że zazwyczaj przychodzą tam tylko obdrapani bezdomni, którzy nie mają noclegu i miejscowi pijacy. Swoją drogą, Sam bardzo mnie zaintrygowała. Już od dawna chciałam skończyć z tą pracą. Dotykanie mojego tyłka przez paru nawalonych gości nie było niczym przyjemnym. Mimo wszystko znosiłam to z honorem, gdyż nigdzie indziej nie chcieli przyjąć zdesperowanej osiemnastolatki bez dachu nad głową i grosza przy duszy. Właściciel, Thomas Johnson był przemiłym mężczyzną. Miał około sześćdziesięciu lat, a ta knajpa była dla niego całym życiem. Wiele razy opowiadał mi, jak kilkanaście lat temu przychodziła tu cała śmietanka z Manhattanu. Jego pub określano mianem "prestiżowego". Szkoda więc, że teraz przesiadują tu same menele. Gdybym tylko miała pieniądze, która moja rodzina posiadała kilka lat temu. Zafundowałabym generalny remont pubu, zorganizowała porządną reklamę, obejmującą nie tylko Brooklyn, ale cały Nowy Jork. "Ruby" odzyskałoby dawną sławę, a Thomas byłby szczęśliwy. Jest jeszcze jeden powód, dla którego tak bardzo lubiłam przebywać w towarzystwie swojego szefa. Kto inny dałby pracę ćpunce? Tak. Pan Johnson wie, że biorę narkotyki. Kilka razy złapał mnie ze strzykawką przy ręku, lub białym woreczkiem w dłoni. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj, chociaż sytuacja ta miała miejsce dwa miesiące temu.

- Co to za robota? - podeszłam do Sam, siedzącej na wysokim krześle, stojącym przy barze.
- Mów ciszej. - prychnęła na mnie. - Dostałam cynk, że panom z Manhattanu brakuje dobrej zabawy.
- Nie będę niczyją dziwką! - podniosłam głos, na co kilka osób siedzących w kącie zmierzyło mnie groźnie wzrokiem.
- Tu nie chodzi o prostytucję. Będziemy paniami do towarzystwa. Uroczysta kolacja, potem drinki w limuzynie i koniec imprezy. Jednak nie mogą się dowiedzieć, skąd pochodzimy.
- Zgadzam się. Jednak pozwól, że Thomasowi powiem o tym sama. - wyprzedziłam ją, widząc jak rozgląda się po pomieszczeniu w poszukiwaniu barmana.
Kiwnęła głową i z powrotem opadła na krzesło. Thomas po chwili pojawił się przy nas z uśmiechem.
- Coś dla was, moje panie?
- Dwa piwa. -  zdecydowałam się na odwagę. - I wymówienie. - dodałam, gdy postawił przed nami pełne kufle.
- Charlotte, jak to? Dlaczego nie chcesz już tutaj pracować?
- Tu nie chodzi o Ciebie, Thomas. Po prostu... Mam w tym semestrze więcej nauki. - skłamałam.
- No cóż.. Rozumiem. - powiedział smutnym głosem i odszedł w stronę nowo przybyłych klientów.

Gdy wróciłyśmy do domu, Nate siedział na kanapie z nieciekawą miną.
- Co jest? - spytałam siadając obok chłopaka.
- Brady jest w szpitalu. Przedawkował.
Wchodząca do pokoju Sam, zachwiała się i usiadła na podłodze. Łzy stanęły jej w oczach, lecz duma nie pozwalała, by spłynęły po policzkach.
- Jak to się stało?
- Wczoraj poszedł do Harley'a. Było tam sporo osób. Z resztą znasz Brady'ego. Ten chłopak nie zna umiaru. - Nate po tych słowach wyszedł z domu.
Brady Porter był chłopakiem Sam. Byli razem od trzech miesięcy. Dlaczego ta dziewczyna zamiast być w szpitalu obok niego, siedzi bezczynnie na podłodze i zanosi się płaczem? Nigdy nie zrozumiem Samanthy.

3 komentarze:

  1. Powiemy tyle: kilka razy zaglądałam na twojego bloga, ale, nie wiem dlaczego, nie mogłam zabrać się za czytanie. Dzisiaj postanowiłam się poprawić, przeczytałam wszystko i mam tylko jedno do powiedzenia: jesteś genialna! Fantastycznie piszesz i masz rewelacyjny pomysł. Czekam na nowe rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie, ciekawie. Historia z pozoru szablonowa, bogata dziewczyna staczająca się na dno. Nikt jej nie rozumie, czuje się samotna i popada w nałogi. Ale właśnie przez taką historię, można ukazać mnóstwo emocji i reali, jakie są w naszym świecie, a nie są dostrzegane przez wielu.

    Zaczęło się bardzo ciekawie, zostaje mi czekać na rozwój sytuacji i to, co pokażesz w następnych rozdziałach.

    Pozdrawiam. ;)

    http://i-can-see-it-in-your-smile.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem tak jak obiecałam ;) Opozycja Manhattan - Brooklyn na początku trochę skojarzyła mi się z "Plotkarą". Im głębiej jednak zanurzałam się w to opowiadaniu, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to tylko mylne pierwsze wrażenie. I wiesz co? Bardzo dobrze. Może to choroba zawodowa, ale lubię, kiedy bohater się... stacza. Lubię tę podróż, którą przebywa się razem z nim aż do jego całkowitego "wyzdrowienia" albo... no właśnie. Końca.
    Charlotte jest ofiarą okoliczności. Po części też ofiarą Sam, swojej "przyjaciółki". Może Chris będzie tym, który pomoże wyjść jej na prostą? ;)
    Zapewne zajrzę tutaj jeszcze nie raz. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń